Wojsko panuje nad sytuacją? Dobry żart. Miałem złe przeczucia już, kiedy tamci zaczęli wysiadać z wozu. Ich mundury były pokryte raczej nieregulaminową warstwą brudu, poruszali w nieładzie, zupełnie nie zważając na otoczenie, a ich twarze zakrywały maski przeciw gazowe. Chyba nie mogłem prosić o lepsze zobrazowanie beznadziejności sytuacji. Nie przeczę, mimo wszystko nadal oczekiwałem pomocy, toteż zdziwiłem się, kiedy wycelowali w nas broń. Byłem w stanie przeczytać, że pierwszy z nich miał na kamizelce taktycznej napisane „KOPER”, ale reszta było za daleko, aby cokolwiek dostrzec. Marcin zaczął ich uspokajać, ale Koper, prawdopodobnie dowódca dość ostro kazał mu się zamknąć. Zaczął zadawać serię pytań: Jesteście chorzy? Ile macie jedzenia? Ile wody? Czy posiadamy jodynę albo jakąkolwiek odzież ochronną? Imiona ich nie interesowały, chociaż i tak się przedstawiliśmy, a Marcin nawet zaprosił ich do środka. Zdążyli odmówić zanim spiorunowałem towarzysza niedoli wzrokiem. Żołnierze nic więcej nam nie mówili, jakby mieli zakaz… Zapewnili tylko tyle, że wrócą. Nie przestawali w nas celować, kiedy się cofali do swojego humvee, jakby się bali, że możemy się na nich rzucić.
Kiedy już pozostał po nich tylko kurz na drodze nie było sensu dalej stać na zewnątrz i dłużej ryzykować? Wróciliśmy do domu, a wcześniej zgodnie z moją sugestią obaj przetarliśmy buty szmatą, która się akurat napatoczyła. Całe były pokryte dziwnym pyłem i choć to mógł być zwykły brud, to widziałem zbyt wiele filmów, aby nanieść go do środka. Wszystko wskazywało na to, że tamtego dnia nie zdarzy się już nic, co mógłbym teraz odnotować. Ale jednak.
Wieczorem zaczął prószyć śnieg, co zauważyłem, kiedy po raz kolejny grzebałem w kuchennych szafkach łudząc się, że znajdę jakiś przeoczony wcześniej kawałek jedzenia. Październik i śnieg? Z tego, co pamiętam ostatnio padało tak, gdy krematoria w Oświęcimiu pracowały pełną parą. Tylko, że wówczas nie padał śnieg. Ciarki mnie przechodziły kiedy obserwowałem jak te drobne cząsteczki popiołu spadają na ziemię. Cząsteczki starego świata. Do dziś pamiętam też dreszcz, który przebiegł od kości ogonowej aż do końców włosów. W myślach powtarzałem tylko- „Hekatomba” i „Jezu”- jakby ktoś zakodował mi tylko te dwa słowa. Później czułem się gorzej niż zwykle, nie chciało mi się nawet zmieniać miejsca siedzenia.
Obietnica żołnierza trzymała nas za serca, ale nie pojawili się następnego dnia. Nikt nawet nie przejeżdżał, a nasłuchiwaliśmy od bladego światu do nocy. Drugiego dnia też nic, więc pojawiło się zwątpienie. Wielokrotnie wyzywałem wojskowego od najgorszych kłamców, krzywoprzysięzców i podłych dziadów, ale tylko do dnia trzeciego. Wtedy ponownie pod naszym domem zabrzmiał silnik czterokołowej bestii.