Kajetan Sokołowski – wpis pierwszy.

Posted: 14th Październik 2014 by Nosikamyk in Kajetan Sokołowski
Tags: , , , , ,

Odkąd tylko pamiętam zawsze miałem problem z pierwszą stroną. Pisałem wiele opowiadań, tekstów czy też relacji ale statystycznie jakieś 95% sypało się na właśnie na pierwszej stronie. No bo to przecież od niej zależy czy czytelnik będzie miał ochotę przebrnąć przez całą resztę, a nie rzucić książkę w kąt. Nawet teraz, kiedy i tak zdaję sobie sprawę, że nie będzie żadnych czytelników siedzę już jakąś godzinę trzymając długopis i podniszczony notatnik i medytuję nad pustą stroną. Spytasz dlaczego nikt tego nie przeczyta? Większość ludzi, którzy mogliby to zrobić nie żyje od jakiegoś miesiąca, a tym którzy przeżyli nie czytanie było w głowach. Mimo to i tak będę tutaj pisał, bo mimo wszystko chcę coś po sobie zostawić, nawet jeśli będzie się rozkładać tylko parę lat dłużej ode mnie. Ale to nie tylko ulotne memento- dzięki temu zeszytowi mogę jakoś uporządkować swoje myśli, uspokoić się i zapomnieć o tym, że siedzę samotnie w piwnicy, już któryś dzień z rzędu. A teraz może zacznę od początku.

Nazywam się Kajetan Sokołowski, mam 17 lat i żadnego pojęcia jaki dziś jest dzień. Prawdopodobnie jeszcze październik 2014 ale równie dobrze może już być listopad. Straciłem rachubę. Dnia którego to wszystko się zaczęło akurat zaspałem do szkoły. Nie miałem perspektyw dojechać na Józefowiec wcześniej niż na czwartą lekcję, a moi rodzice byli w pracy, młodsza siostra w gimnazjum. Pozwoliłem sobie na dokładne przemyślenie czy dziś w ogóle opłaca się jechać, tracąc w ten sposób kolejne minuty. Może właśnie ta zwłoka uratowała mi wtedy życie, bo kiedy w końcu wyszedłem z klatki potrącił mnie mój dwa lata starszy sąsiad, sympatyczny gość z dłuższymi blond włosami. Pamiętam jak krzyknąłem ze nim „Co się dzieje?”, a on (wtedy zobaczyłem jak się bał) zatrzymał się mimo strachu i zapytał się czy nie oglądam telewizji. No i trafił w punkt, bo odkąd w zeszłym roku zepsuła mi się antena zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuje telewizora, i że mam o wiele więcej czasu na inne rzeczy- no i anteny nie naprawiłem. Wszystkie informacje brałem z Internetu, ale jak to już bywa, jak uruchomiłem komputer to nie wieści ze świata były mi w głowie, tylko jak przejść następny level w jakiejś gierce.

Do tej pory jestem mu tak cholernie wdzięczny, że powiedział mi wszystko marnując własny czas. Sam zaproponował żebym z nim pojechał na jakieś zadupie kawałek za Katowicami, a że wydało mi się to logiczne postanowiłem tak zrobić. Nie myślałem wtedy zbytnio o rodzicach ani o siostrze. Teraz żałuje samolubnych decyzji, bo gdybym czekał w domu może byłoby inaczej. Próbowałem się usprawiedliwiać tym, że wisiało nade mną widmo wojny, ale na marne. Poczucia winy się nie pozbyłem. Wziąłem plecak z paroma drobiazgami, psa i zostawiłem rodzinie liścik z nazwą miejscowości do której miałem jechać z zapewnieniem, że jestem tam bezpieczny i tak dalej. Zapisałem też im numer od Marcina- sąsiada. Samemu nie udało mi się do nich dodzwonić, smsy pewnie też nie dotarły.

Kiedy wsiadłem do starego bmw, którym jeździł Marcin bałem się jak cholera. Serce mi chciało rozwalić klatkę piersiową, pamiętam to do teraz. Wokół pełno ludzi uciekało z miasta, główne ulice były albo zakorkowane, albo całe rozkopane przez nieskończone roboty. Nie wiem jakim cudem ale po bocznych drogach, chodnikach i zieleńcach w końcu wydostaliśmy się z pomiędzy ciasnych blokowisk i przestraszonych tłumów. Nigdy wcześniej nie widziałem poza Centrum aż tylu ludzi naraz, ale teraz zostawiliśmy ich daleko w tyle. Marcin wjechał w jakąś wiejską drogę i to właśnie na niej zatrzymało nas wojsko.

13 październik 2014

Nie wiem co gorsze – strach przed wyjściem na zewnątrz, czy świadomość, że fala uderzeniowa która przelała się ulicami Warszawy zapewne naruszyła nie tylko fundamenty ale i cały budynek i w każdej chwili całość może się zawalić zamykając mnie w środku niczym chilijskiego górnika. Spędziłem całe trzy dni nie ruszając się z podziemi, jedząc dżemy, ogórki i pijąc alkohol – czyli rzeczy które ludzie składowali w piwnicach by nie zabierać miejsca w swoich stosunkowo niewielkich mieszkaniach. Problem był z kotem – mięsożerny zwierzak szybko osłabł i z braku pożywienia przesypiał większość czasu. Sąsiadka która podzieliła ze mną swój los znalazła butelkę wody której zużyliśmy trochę by pupil się nie odwodnił ale nie poprawiło to zbytnio jego stanu. On, brak jedzenia, brak światła, a przede wszystkim brak informacji o tym co dzieje się na dworze były tym co przesądziło o decyzji o wyjściu na zewnątrz.

Pierwsza wyszła moja sąsiadka – Ania. Nie słuchała moich próśb by poczekać chociaż jeszcze kilka godzin aż wiatr chociaż trochę rozwieje opad radioaktywny. Była pewna, że znajdzie jakiś działający telefon i odnajdzie swojego chłopaka. Równie dobrze mógłbym rozmawiać z moim kotem więc jedynie pomogłem jej pozbyć się barykady blokującej wyjście z piwnicy i nawet nie patrząc na zewnątrz schowałem się do środka. To był ostatni raz kiedy ją widziałem.

Od dziecka byłem fanem wszelkiej postapokaliptycznej literatury, filmów czy gier. Fakt, że większość z nich ma mało wspólnego z rzeczywistością, a scenariusze piszą ludzie którzy w życiu nie widzieli skutków promieniowania, ale jest w nas coś takiego, że gdy widzimy filmik w którym ludzie swobodnie chodzą po Czarnobylu, albo grę gdzie by nie napromieniować się zbytnio wystarczy nie pić skażonej wody i chodzić z włączonym licznikiem Geigera chcemy wierzyć, że właśnie tak by to wyglądało. Chcemy wierzyć, że to właśnie nam uda się uniknąć śmierci i radośnie hasać po świecie eksplorując opuszczone budynki niczym w uniwersum fallouta. Też tak myślałem dopóki nie nadszedł moment w którym fikcja stała się rzeczywistością.

Piszę ten wpis siedząc w najszczelniejszym ubraniu jakie udało mi się wykonać z tego co znalazłem w piwnicach. Rękawice ogrodnicze, foliowy płaszcz przeciwdeszczowy zawinięty ciasno naokoło ciała, kurtka, dżinsy, kalosze i maska zrobiona wydartego rękawa bluzy. Szkoda, że nie mam czym zrobić sobie zdjęcia, wyglądam pewnie jakbym próbował zrobić cosplay stalkera. Kolejny raz wychodzę na zewnątrz – do największego larpa jakiego miała nieszczęście doświadczyć ludzkość.

12 październik 2014

Nigdy nie pisałem pamiętnika. Dlaczego? Bo to głupie…

To trochę taki sposób wygadania się jeśli się nie ma przyjaciela któremu można by powierzyć swoje odczucia. Czytałem sporo opinii, że spisywanie swoich myśli na papier działa kojąco na umysł, pozwala odbiec myślami od rzeczy które się zdarzyły i nie dają nam spokoju, ale ja zawsze miałem wrażenie, że takimi rzeczami zajmują się tylko nastolatki na filmach i ludzie chorzy, którym psycholog polecił to w ramach leczenia. Albo by przekazać to potomnym którzy z jakiegoś powodu miałoby obchodzić co było w głowie kogoś kto dawno już wącha kwiatki od spodu. A teraz, gdy świat jest jednym wielkim polem kraterów po wybuchach robię to z czego śmiałem się przez całe dotychczasowe życie. Karma?

Nazywam się Michał Kwiatek i jestem jednym z ostatnich żywych ludzi na ziemi. A w każdym razie w okolicy bo widzicie nie specjalnie mam możliwość włączenia telewizji i sprawdzenia co się dzieje u naszych zachodnich sąsiadów czy na przykład w Ameryce czy innych Chinach. Fakt, próbowałem parę razy włączyć jakiś napotkany odbiornik ale bez większych sukcesów. Nawet nie chodzi o to, że nie mam umiejętności czy sprzętu, ale bomby atomowe mają to do siebie, że robią z całej elektroniki sieczkę z którą nawet technik z przed wojny miałby problem by przywrócić do stanu używalności. Ale dość dygresji, w końcu piszę o sobie, a nie o pieprzonej elektronice.

Gdy spadły bomby byłem na pierwszym roku studiów informatycznych na jednej z Warszawskich, prywatnych uczelni.  Akurat pech chciał, że w momencie w którym rozległy się syreny byłem na wykładzie w Centrum czyli w chyba najgorszym możliwym miejscu. Nie dość, że było tam od groma spanikowanych ludzi to jeszcze schronienie jakie pierwsze mi przyszło do głowy – metro i jego środkowa stacja to jedno z najgorzej przygotowanych jako schron miejscówek w mieście. Gdyby nie to, że dzikim trafem znalazłem motocykl (w którego stacyjce były kluczyki!!) prawdopodobnie skończyłbym jak większość nieszczęśników którym nie udało się oddalić od pałacu kultury na odpowiednią odległość – martwy.

Wybuchy przeczekałem w piwnicy swojego bloku licząc na to, że nikt nie wpadnie na pomysł by bombardować jedną z najmniejszych dzielnic stolicy. Całe szczęście, że miałem rację. Sądząc po wybuchach w warszawę uderzyły dwie atomówki. Mogę się jednak mylić.

Przez długi czas siedziałem w kącie piwnicy i nie byłem pewien czy to co się zdarzyło i to co się dopiero miało wydarzyć to rzeczywistość czy sen. Książki, filmy, seriale czy nawet gry komputerowe nie są, a raczej nie były w stanie oddać tego co czujesz gdy masz świadomość, że na zewnątrz właśnie giną miliony jak nie miliardy niewinnych ludzi. Wszyscy kogo znasz, rodzina, przyjaciele czy nawet nauczycielka od niemieckiego z liceum której szczerze nienawidziłeś przestali istnieć. Od tak – byli, nie ma. Jak włączenie i wyłączenie telewizora. Zostaliśmy we dwójkę – ja i mój kot którego w ostatniej chwili zaniosłem do piwnicy…