Odkąd tylko pamiętam zawsze miałem problem z pierwszą stroną. Pisałem wiele opowiadań, tekstów czy też relacji ale statystycznie jakieś 95% sypało się na właśnie na pierwszej stronie. No bo to przecież od niej zależy czy czytelnik będzie miał ochotę przebrnąć przez całą resztę, a nie rzucić książkę w kąt. Nawet teraz, kiedy i tak zdaję sobie sprawę, że nie będzie żadnych czytelników siedzę już jakąś godzinę trzymając długopis i podniszczony notatnik i medytuję nad pustą stroną. Spytasz dlaczego nikt tego nie przeczyta? Większość ludzi, którzy mogliby to zrobić nie żyje od jakiegoś miesiąca, a tym którzy przeżyli nie czytanie było w głowach. Mimo to i tak będę tutaj pisał, bo mimo wszystko chcę coś po sobie zostawić, nawet jeśli będzie się rozkładać tylko parę lat dłużej ode mnie. Ale to nie tylko ulotne memento- dzięki temu zeszytowi mogę jakoś uporządkować swoje myśli, uspokoić się i zapomnieć o tym, że siedzę samotnie w piwnicy, już któryś dzień z rzędu. A teraz może zacznę od początku.
Nazywam się Kajetan Sokołowski, mam 17 lat i żadnego pojęcia jaki dziś jest dzień. Prawdopodobnie jeszcze październik 2014 ale równie dobrze może już być listopad. Straciłem rachubę. Dnia którego to wszystko się zaczęło akurat zaspałem do szkoły. Nie miałem perspektyw dojechać na Józefowiec wcześniej niż na czwartą lekcję, a moi rodzice byli w pracy, młodsza siostra w gimnazjum. Pozwoliłem sobie na dokładne przemyślenie czy dziś w ogóle opłaca się jechać, tracąc w ten sposób kolejne minuty. Może właśnie ta zwłoka uratowała mi wtedy życie, bo kiedy w końcu wyszedłem z klatki potrącił mnie mój dwa lata starszy sąsiad, sympatyczny gość z dłuższymi blond włosami. Pamiętam jak krzyknąłem ze nim „Co się dzieje?”, a on (wtedy zobaczyłem jak się bał) zatrzymał się mimo strachu i zapytał się czy nie oglądam telewizji. No i trafił w punkt, bo odkąd w zeszłym roku zepsuła mi się antena zdałem sobie sprawę, że nie potrzebuje telewizora, i że mam o wiele więcej czasu na inne rzeczy- no i anteny nie naprawiłem. Wszystkie informacje brałem z Internetu, ale jak to już bywa, jak uruchomiłem komputer to nie wieści ze świata były mi w głowie, tylko jak przejść następny level w jakiejś gierce.
Do tej pory jestem mu tak cholernie wdzięczny, że powiedział mi wszystko marnując własny czas. Sam zaproponował żebym z nim pojechał na jakieś zadupie kawałek za Katowicami, a że wydało mi się to logiczne postanowiłem tak zrobić. Nie myślałem wtedy zbytnio o rodzicach ani o siostrze. Teraz żałuje samolubnych decyzji, bo gdybym czekał w domu może byłoby inaczej. Próbowałem się usprawiedliwiać tym, że wisiało nade mną widmo wojny, ale na marne. Poczucia winy się nie pozbyłem. Wziąłem plecak z paroma drobiazgami, psa i zostawiłem rodzinie liścik z nazwą miejscowości do której miałem jechać z zapewnieniem, że jestem tam bezpieczny i tak dalej. Zapisałem też im numer od Marcina- sąsiada. Samemu nie udało mi się do nich dodzwonić, smsy pewnie też nie dotarły.
Kiedy wsiadłem do starego bmw, którym jeździł Marcin bałem się jak cholera. Serce mi chciało rozwalić klatkę piersiową, pamiętam to do teraz. Wokół pełno ludzi uciekało z miasta, główne ulice były albo zakorkowane, albo całe rozkopane przez nieskończone roboty. Nie wiem jakim cudem ale po bocznych drogach, chodnikach i zieleńcach w końcu wydostaliśmy się z pomiędzy ciasnych blokowisk i przestraszonych tłumów. Nigdy wcześniej nie widziałem poza Centrum aż tylu ludzi naraz, ale teraz zostawiliśmy ich daleko w tyle. Marcin wjechał w jakąś wiejską drogę i to właśnie na niej zatrzymało nas wojsko.